Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nawet nie zostaniesz na herbacie?
— Nie, dziękuję. Czy pozwalasz mi odejść, moja droga? Nie jestem ci już na nic potrzebny, a ćwiczenie w rysunku już ci zbyteczne.
— Pragnęłabym, żebyś mógł pozostać, a wtedy moglibyśmu porozmawiać o mym obrazie. Jeżeli jeden tylko obraz pozyska wzięcie, tem samem powszechna uwaga zwróci się na inne. Wiem, że niektóre z mych dzieł są dobre i wartoby je ludziom pokazać. Ty zaś nie powinieneś być tak opryskliwy.
— Bardzo mi przykro! O Melancholji pomówimy w jedną z niedziel następnych. Jeszcze ich zostało cztery... tak, jedna, dwie, trzy, cztery... do twojego odjazdu. Do widzenia, Maisie.
Maisie stanęła przy oknie pracowni i zamyśliła się; niebawem powróciła rudowłosa dziewczyna, mając kąciki ust nieco przypudrowane.
— Dick odszedł — ozwała się Maisie, — w sam raz, gdy chciałam pomówić z nim o obrazie. Czyż to nie samolubstwo z jego strony?
Jej towarzyszka otworzyła usta, jak gdyby chcąc coś przemówić, lecz natychmiast je zamknęła i zabrała się nów do czytania „Miasta Strasznej Nocy“.
Dick tymczasem był już w parku i obchodził wciąż w kółko pewną drzewinę, którą od kilku już niedziel obrał był za powiernika. Klął głośno, a gdy się przekonał, że niedołęstwo mowy angielskiej tylko tamuje mu rozjuszenia, jął szukać ulgi w arabszczyźnie, która świetnie nadaje się do użytku strapionych. Był niezadowolony z nagrody za swoją wierną służbę; był niezadowolony z samego siebie... i wiele czasu upłynęło, zanim doszedł do dawnego wniosku, że „królowa mylić.. się nie może“.