Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w rozlazłym głosie czytającej nie znać było mniejszego nawet starania, by ukryć szyderstwo. Dick żachnął się.
— Ależ to już było raz opracowane przez pewnego artystę, którego zwano Dürerem. Jakiż jest dalszy wątek poematu?

Półczwarta wieku temu — i z okładem. —
Wyrosły zjawy jego dziwnej myśli.

To tak, jak gdyby ktoś starał się pisać na nowo Hamleta. Będzie to jeno strata czasu.
— Nie wcale nie! — mówiła Maisie, umyślnie z hałasem stawiając filiżanki, ażeby dodać sobie fanaberji. — Myślę, że temu podołam. Czy nie widzisz, jak piękne dzieło może powstać z tego tematu?
— Jakże u licha może ktoś stworzyć arcydzieło, gdy jeszcze nie zdobył należytej wprawy? Pomysł może mieć lada dureń, ale do wykonania czegokolwiek potrzeba wprawy... wprawy, biegłości i przekonania... nie wystarczy lecieć za pierwszą lepszą zachcianką! — powiedział Dick przez zęby.
— Nie rozumiesz — rzekła Maisie. — Ja sądzę, że potrafię to wykonać.
Znów poza Dickiem rozległ się głos pannicy:

Zawiedziona, pobita, wżdy rąk nie opuszcza;
Zbolała, z duszą chorą, temci więcej działa...
Nieujarzmiona wola siłę w niej poduszcza;
Iż mózg się zmudzi, ręce ochoty nie tracą,
I wszystkie jej zgryzoty są trudem i pracą...

Zdaje mi się, że Maisie zamierza w tym obrazie przedstawić samą siebie.
— ... Siedzącą na tronie z obrazów, nieprzyjętych na wystawę? Nie, nie zrobię tego, moja droga. Sam przez się pomysł wprost mnie oczarował. Oczywiście ty, JJ, s.