Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie zdobyłby się na to, by dla przypodobania się Maisie i dla pochlebienia własnej dumie — którą, jak mu się zdawało, tracił z każdą niedzielą — świadomie malować kiepskie błahostki, ale skoro Maisie nie zważała nawet na najlepsze jego dzieła, lepiej było nie robić nic, jak tylko czekać i znaczyć sobie czas między jedną niedzielą a drugą. Torpenhow był niezadowolony, że tyle tygodni przechodzi bezowocnie, a wreszcie jął go gromić — a było to jednej niedzieli, gdy Dick czuł się niesłychanie wyczerpany po trzygodzinnem zajadłem okiełznywaniu swych uczuć wobec Maisie. Wywiązała się ordynarna kłótnia, wskutek czego Torpenhow ustąpił z placu, by naradzić się z Nilghai’em, który właśnie przybył doń celem omówienia sytuacji politycznej na kontynencie.
— Więc już do cna się rozpróżniaczył? Taki niedbały i obraźliwy? — ozwał się Nilghai. — Niema się czem trapić! Nasz Dick pewno zadurzył się w jakiej kobiecie.
— Czyż mało w tem złego?
— E, co tam znowu! Być może, że ta kobieta na pewien czas oderwie go od pracy i potrzaska w kawałki jego robotę. Być może nawet, że pewnego pięknego poranku wedrze się ona tu na górę i zrobi scenę na schodach... kto ją tam wie! Ale póki Dick nie zacznie sam o tem mówić, najlepiej ty go nie ruszaj. Z takim paliwodą niełatwo dojść do ładu.
— Nie, wolałbym, żeby był bardziej zrównoważony. Ależ-ci to drab napastliwy, czupurny, a skory do obelgi!
— Zobaczysz, że zczasem ktoś wypędzi z niego te fochy. Powinien się przekonać, że nie wolno mu robić hałasu po całym świecie pudełkiem mokrych farb i kiepskim pendzlem. Ty ponoś masz słabość do niego?
— Gdybym mógł, przyjąłbym na siebie wszelką karę, jaka mu się należy; ale to najgorsza, że nawet brat