Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rodzony nie potrafi ocalić tego, kto dobrowolnie nadstawia karku.
— Nie, jeszcze gorszą rzeczą jest to, że w tej wojnie niema żadnego zwolnienia ze służby. Dick musi odbyć przeszkolenie, jak i my wszyscy. A że się już zgadało o wojnie... otóż z wiosną będą rozruchy na Bałkanach.
— Te rozruchy już oddawna się zapowiadają. Zachodzę w głowę, czy zdołamy Dicka stąd wyciągnąć, gdy już one istotnie wybuchną?
W chwilę później do pokoju wszedł Dick, więc zwrócono się do niego z tem zapytaniem.
— Niezbyt mnie to nęci — odrzekł krótko. — Jest mi tu całkiem dobrze.
— Chyba nie bierzesz na serjo całej tej sieczki dziennikarskiej? — zagadnął go Nilghai. — Twoja wziętość przeminie jeszcze przed upływem sześciu miesięcy; publiczność otrzaska się z twoją manjerą i przejdzie do czegoś nowszego... a ty gdzie wówczas będziesz?
— Tu w Anglji.
— W Anglji?... Gdy możesz tworzyć parę porządnych dzieł, wyruszywszy z nami na pole walki? Niema sensu! Pójdę ja, pójdzie Keneu, będzie tam Torp, będzie Cassavetti, będzie nas tam cała gromada, będziemy mieli roboty, ile tylko wlezie, walk bez liku, a ty zyskasz sposobność zobaczenia rzeczy, które zapewnią ci rozgłos trzy razy większy od rozgłosu Wereszczagina.
— Uhm! — ozwał się Dick, pykając fajkę.
— Wolisz zostać tutaj i wyobrażać sobie, że cały świat z rozwartą gębą przygląda się twym malowidłom? Pomyśl tylko, ile to własnych zajęć i przyjemności mieści się w życiu przeciętnego człowieka. Gdy dwadzieścia tysięcy takich przeciętnych ludzi znajdzie czas