Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sięć lat musiałem tłuc się po świecie celem wyrobienia sobie pojęcia, ot najprostszego pojęcia o mej pracy. To prawda; ale wówczas nie miałem szpilek, pinesek i szpachtli, któreby wbijano we mnie co niedziela. Ach, ty moje kochane maleństwo! jeżeli kiedy cię przełamię, to ktoś będzie miał się z pyszna!.. Nie, nie ona. Ja będę nadał w niej tak ślepo zakochany, jak obecnie. W dniu mego ślubu otruję tę rudą dziewczynę... to jakaś niesamowita jędza... a teraz, żeby pocieszyć się w obecnej biedzie, pójdę do Torpa.
Torpenhow ostatniemi czasy niejednokrotnie uważał za swój obowiązek prawić Dickowi kazania na temat grzechu lekkomyślności; w tych razach Dick słuchał i nie odpowiadał ani słowa. Przez te tygodnie, które zawierały się pomiędzy kilku pierwszemi niedzielami jego nauczania, brał się z całą zaciekłością do malowania, postanawiając sobie, że Maisie powinna przynajmniej poznać całą potęgę jego talentu. Potem nauczył Maisie, że nie powinna zwracać najmniejszej uwagi na jakiekolwiek dzieła, oprócz własnych, a Maisie aż nadto gorliwie go posłuchała; przyjmowała jego rady, ale nie zaciekawiały jej wcale jego malowidła.
— Twoje obrazy czuć krwią i tytoniem — wyraziła się pewnego razu. — Czy nie umiesz malować nic innego, jak tylko żołnierzy?
— Mógłbym namalować twoją głowę, i to tak, że wpadłabyś w podziw — myślał Dick, a było to, zanim rudowłosa panna postawiła go pod gilotyną; jednakże powiedział tylko: — Niestety!
I przez cały ów wieczór rozdzierał duszę Torpenhowa bluźnierstwami przeciwko sztuce.
Później — niepostrzeżenie i przeważnie wbrew własnej woli — zaczął coraz mniej zajmować się własną pracą.