Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— E dzieciństwo! — odpowiedziała Maisie, — nie spodziewałam się tego po tobie. To musi być moje dzieło. Moje... moje... moje!
— Idź rysować medaljony dekoracyjne na domy bogatych piwowarów. W sam raz ciebie stać na to! — uniósł się Dick, zły i rozgoryczony.
— Stać mnie na lepsze rzeczy, niż medaljony, Dicku! brzmiała odpowiedź, której ton przypominał nieulękłe odezwania się szarookiej drobiny wobec pani Jennett. Dick byłby kornie się uniżył, gdyby ruda dziewoja nie wtargnęła w tej chwili do pokoju.
W następną niedzielę złożył u stóp Maisie mały prezent, w postaci ołówków, które potrafiły niemal same rysować, oraz farb, co do których trwałości miał niezbitą pewność, i z widoczną chęcią popisu jął przyglądać się robocie, będącej właśnie w toku. Robota ta wymagała, między innemi, wyłuszczenia zasad, jakie wyznawał. Włosy stanęłyby na głowie Torpenhowa, gdyby słyszał, z jaką potoczystością głosił Dick własną, swoistą, ewangelję sztuki.
Na miesiąc przedtem i sam Dick byłby zarówno zdumiony; jednakże taka była wola Maisie i jej upodobanie, przeto wydobywał z siebie słowa i wiązał je z sobą, ażeby udostępnić jej pojęciom wszelkie zagadnienia sztuki, — wszystkie owe: „dlaczego?“ i „na co?“ które dotąd ukrywały się przed nim samym. Nic trudnego tworzyć rzecz jakąś, jeżeli się tylko wie, jak ją tworzyć; ale objaśnić słowami swą metodę — to nielada kłopot.
— Mógłbym to naprawić, gdybym miał pendzel w ręce — mówił Dick z rozpaczą, przyglądając się modelowaniu podbródka, na który Maisie uskarżała się, że nie chce „wyglądać, jak ciało ludzkie“ (był to ten sam podbródek, który ona wydrapała szpachtlą) — ale wy-