Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziela rozsądek jego, przeważając nad sercem, ostrzegał go, że Maisie jest jeszcze nie do zdobycia i że najlepszą rzeczą będzie rozmawiać możliwie najpoważniej o tym fachu, który dla niej był wszystkiem na świecie. Tak więc z wyroków losu musiał znosić ciągłe katusze w tej pracowni, zbudowanej ponad wilgotnym ogrodem, na tyłach zmurszałego, zatęchłego pałacyku, gdzie nic nie było na właściwem miejscu i gdzie nikt nawet nigdy nie zaglądał... musiał cierpieć i przypatrywać się Maisie, krzątającej się koło filiżanek. Czuł wstręt do herbaty, ale ponieważ dawała mu ona możność zabawienia nieco dłużej w towarzystwie Maisie, przeto z nabożeństwem spijał tę lurę... zaś rudowłosa dziewoja siedziała na stosie rupieci i wlepiała weń oczy, nic nie mówiąc. Przyglądała mu się ustawicznie. Raz — i tylko raz jedyny — gdy impresjonistka opuściła pracownię, Maisie pokazała mu album, zawierający parę marnych wycinków z gazet prowincjonalnych; były to króciuchne i przelotne wzmianki o jej obrazach, posłanych na wystawy, urządzane kędyś po zapadłych zakątkach. Dick schylił się i ucałował powalany farbą jej paluszek, spoczywający na otwartej stronie.
— O moja droga, moja droga, — bąknął, — czy ty przywiązujesz wagę do tych szpargałów? Rzuć je do kosza.
— Nie wyrzucę, póki nie zdobędę czegoś lepszego! — odparła Maisie, zamykając książkę.
Wówczas Dick, nie żywiąc żadnych względów dla publiczności, natomiast wielki szacunek dla dziewczęcia, jął rozważnie jej wyłuszczać, że, celem zapewnienia jej większej ilości tych upragnionych wycinków, gotów jest wymalować obraz, który Maisie podpisałaby jako swój własny.