Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i tak umiał myśleć o sobie. Oto więc Dick nakoniec znalazł upust dla onej równowagi swych finansów. Mógł teraz z barbarzyńską rozrzutnością przystrajać Maisie klejnotami — założyć gruby, złoty łańcuch na tę smukłą szyjkę, bransolety na te okrągluchne ramiona, a drogocenne pierścienie na jej ręce... na te chłodne, powściągliwe, nie opierścienione ręce, które on obejmował swojemi dłońmi. Była to myśl niedorzeczna, gdyż Maisie nie pozwoliłaby mu włożyć nawet jednej obrączki na jeden jej paluszek i wyśmiewałaby się ze złotych błyskotek. Lepiej byłoby siedzieć z nią spokojnie o szarej godzinie, opasawszy jej szyję i przytuliwszy do siebie jej twarzyczkę, jak przystało na męża i żonę...
Obuwie Torpenhowa jakoś dziwnie skrzypiało w ów wieczór, a jego donośny głos rozlegał się chrapliwie. Dick ściągnął brwi i mruknął brzydkie słowo... albowiem dotąd wszelkie swoje powodzenia uważał za rzecz sobie należną i jako częściowe wynagrodzenie za dawne niewygody, teraz zaś został w swym dumnym pochodzie zatrzymany przez kobietę, która wszystkie jego triumfy przyjmowała do wiadomości i nie okazała mu natychmiastowego zainteresowania.
— Dalibóg, mój stary, — odezwał się Torpenhow po kilku daremnych próbach nawiązania rozmowy, — chyba nie zraziłem cię niczem, com powiedział przed chwilą?
— Ty? Nie. Jakże mógłbyś mnie obrazić?
— Czy wątroba nie w porządku?
— Prawdziwie zdrowy człowiek nie wie, że posiada wątrobę. Jestem tylko... ot tak trochę zły na wszystko wogóle... Zdaje mi się... że to płynie z duszy.
— Prawdziwie zdrowy człowiek nie wie, że posiada duszę. Skądże ci przyszła ochota na tego rodzaju zbytki?