Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wna filipika przeciw mojej rozrzutności w kupowaniu ryb, migdałów, rodzynków, miodu, maku i innych tysiącznych ingrediencyj, okazała się bez, przedmiotową, i chodziło tylko o jak najumiejętniejsze zużytkowanie tych specjałów.
Była to wszakże wyższość tylko pozorna; i kłopoty moje zkądinąd nie znały granic. Ani cukierki Rotlenderowskie, ani nadzieja herbaty, do której właśnie Stefan rozdmuchiwał samowar, nie były w stanie uspokoić „Delci i Bolcia“. Jedno „chciało do babci“, a drugie, do „dziadzia“. Pani Falęcka tuliła do siebie syna, a panna Zynia Delcie — na mnie zaś nie zwracano najmniejszej uwagi, i nie rościłem też sobie najmniejszej pretensji w tym kierunku. Ciche szlochanie i żałośne kwilenie tych dwojga pieszczotek, tak przemożnych wylewem swoich uczuć, i szeptanie słów pociechy do czerwonych ich uszek, ze strony obydwu pan, a ogromne zaambarasowanie z mojej strony, i nie potrzebne mieszanie się do rozmowy z niewłaściwemi radami i uwagami, oto obraz sytuacji, która trwała blisko pół godziny....
Nareszcie Stefan przyniósł herbatę, a tymczasem, na zasadzie nie wiem już jakich pewników psychologicznych, ja zacząłem w łonie mojem wygrzewać, nakształt węża, brzydkie podejrzenie, że taka czułość dla „babci i dziadzia“ w tak małych serduszkach, nie może być wyłącznie sentymentalnej natury, ale musi mieć powody namacalniejsze. W istocie, przysłuchawszy się nieco, podchwyciłem cicho wypłakaną uwagę Bolcia:
— Boże drzewko!