Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przed gankiem mojego (parterowego) feudalnego zamku.
Wszystkie psy szczekały i rwały się ku „blankom“ tej mojej szlacheckiej siedziby. Od komina zaś, dochodził do moich uszu żałośuy brzęk — gankowego dzwonka.
— Kto tam?! — zawołałem owym głosem, którego donośność znasz z czasów burszomkich, i który zdolnym jest przekrzyczeć wszystkie burze, nie wyjmując podolskich. Ozy pamiętasz, jak piętnastu Niemców oniemiało wobec tego mojego popisu gardłowego? Pamiętasz oczywiście, i jeszcze zatykasz uszy. Jest to głos, któregobym się sam przestraszył, gdybym nie wiedział, że wychodzi on z głębi moich własnych organów wokalnych.
— Kto tam?! — krzyknąłem tedy, nie drugim, ale trzecim, piątym, siódmym basem, basem, którego nie uznaje żaden kompozytor, a który pomimo to, ma swoje uprawnienie w muzyce, (zwłaszcza lwowskiej, dwie partje walczą z sobą tak zawzięcie).
— Proszę pana — oddzwonił mi na to srebrny przyjemny głosik, tuż z ponad mojego komina — proszę pana, czy tędy do Krypówki?
— Nie, pani — odparłem — tędy przez komin do mojego pieca!
Wyobraź sobie wicher podolski, wyjący, jak on umie wyć, wyobraź sobie śnieg, bijący w twarz drobnemi a twardemi jak kamień grudami, wyobraź sobie psy, rwące się zawzięcie ku dachowi mojego „kotażu“ i szczekające tak, jak gdyby jaki poborca podatków albo „Szloma“ chciał mi skonfiskować