Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ba — znałem, znam, takich ludzi! Stary Radosławski i jego żona! Jak im życie płynie słodko i miło! Jak ich serdecznie cieszy najmniejsze zdarzenie przyjemne, jak umieją nie robić sobie nic z biedy, i wynajdywać w niej jeszcze zabawne strony! Ba, na nieszczęście, nie mogę ożenić się z p. Radosławskim, ani z panią Badosławską!
Nie — mój zegar stanowczo oszalał, dzwoni i dzwoni bez końca! Muszę pójść zobaczyć, co mu brakuje!
Wyszedłem popatrzeć, co się stało. Zegar mój, kupiony u Grabińskiego we Lwowie, zachowywał: się wzorowo i nie dzwonił wcale. Natomiast, nad moją głową, słyszałem ciągłe dzwonienie, jak gdyby „ksiądz z Panem Bogiem11 przyszedł do umierającego. Jednocześnie, kundysy umieszczone na podwórzu, wraz z „Dyaną“ (źle dobraną towarzyszką moich wycieczek iglicowych na dropie) ujadały jak mogły najgłośniej i najstraszliwiej. Nademną zaś trzeszczało wiązanie dachu, i stękały belki, stanowiące architektoniczną podstawę sufita. A wśród tego, i wśród pewności, którą miałem, że śnieg zasypał mi całą chałupę — ciągle słychać było dzwonienie...
Ba, już w oficynie obok, gdzie właśnie skończyła się była „wilija“ ta niezwykła rozmaitość głosów zaczęła zwracać uwagę na siebie. Sama pani Krzywicka, (jak się później dowiedziałem), solwowała sesję, a mój poczciwy, stary Stefan, drowadzony przez Dyanę, wbiegł na podwurze w tej samej chwili, w której i ja, włożywszy berlacze na nogi, a baranią czapkę na głowę, pojawiłem