CZYN Anetki rozbrzmiał głośnem echem. Dyskutowano po wszystkich domach i potępionoby ją niewątpliwie, gdyby nie aprobata młodej pani de Mareuil. Wielu zgodziło się przyjąć tę kaucję. Ale wielu także było oburzonych. A we wszystkich nurtowała skryta złość. Przypuściwszy nawet, że miała słuszność, trudno było znieść, by ta osoba obca w okolicy dawać miała lekcję honoru... i to jakim w dodatku tonem!
Wszyscy jednak milczeli, dowiedziawszy się (w małem miasteczku wieść potrzebuje zaledwo paru godzin), że pani de Mareuil złożyła nazajutrz Anetce wizytę, a nie zastawszy jej, zostawiła zaproszenie. Anetka była pod opieką. Odłożono przeto porachunki do najbliższej sposobności. Przełożony szkoły, wezwawszy Anetkę, poprzestał na dyskretnem ostrzeżeniu. ... Patrjotyzm jej
nie był podany w wątpliwość, szło tylko o to, by go nie wyrażała extra muros! Pełnić swe obowiązki, na swojem stanowisku, w ten sposób jak tego żąda się. Ne quid nimis... Za pierwszem słowem Anetki, chcącej odpowiedzieć, uczynił gest uprzejmy i przerwał... Nie, to nie nagana... to rada!... Ale Anetka wiedziała dobrze, że rada przełożonego jest pierwszym krokiem do stawienia przed sąd.
Narazie nie było nic innego, jak wziąć na kark obrożę i wracać do budy. Uczyniła, co uczynić należało. Jutro podyktuje jej obowiązek jutrzejszy. Dziś oszczędzono jej wyboru jednego z nich, bowiem kiedy chciała stanąć znowu do pracy w szpitalu, znalazła drzwi zamknięte.