Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziesiąt, jeżeli mnie dowieziesz do Linnhe Loch, Weź to asan, jeśli ochota, w przeciwnym razie sam sobie możesz zaszkodzić.
— Ho-ho! — ozwie się Hoseason. — A jeżeli wydam waćpana żołnierzom?
— Kiepskiego targu waćpan-byś dokonał — rzecze tamten. — Mój zwierzchnik, trzeba wiedzieć waszeci, jest pozbawiony swych praw, jak wszyscy ludzie uczciwi w Szkocji. Jego dobra są w ręku człowieka, zwanego królem Jerzym, a jego urzędnicy ciągną z nich zyski, albo starają się je wyciągnąć. Ale powiem to na chwałę Szkocji, że biedni dzierżawcy myślą o swym panu znajdującym się na wygnaniu, a te pieniądze są częścią owej właśnie daniny, której poszukuje król Jerzy. Otóż aść mi się wydajesz człowiekiem, znającym się na rzeczy: jeżeli więc oddasz te pieniądze w posiadanie rządowi, ileż z nich tobie się okroi?
— Niewiele, to pewna — odrzekł Hoseason, poczem dorzucił oschle: — o ile się dowiedzą. Ale sądzę, że gdybym spróbował, potrafiłbym przecie utrzymać język za zębami.
— O, wtedy ja waćpana wystrychnę na dudka! — zawołał szlachcic. — Próbuj aść oszustwa, a ja ci odpowiem przebiegłością. Jeżelibym tylko został pojmany, oni wraz będą wiedzieli, co to za pieniądze.
— No dobrze, — wywinął sprawę kapitan — jak mus, to mus. Sześćdziesiąt gwinej i kwita. Masz waszmość na to mą prawicę.
— A waćpan moją — odrzekł tamten.
Zaraz też kapitan wyszedł — nieco pośpiesznie, jak mi się wydawało — i zostawił mnie w czatowni sam na sam z nieznajomym.

81