Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeżelibym wpadł w ręce któregoś ze szlachty sprzyjającej czerwonym kubrakom, prawdopodobnie byłoby ze mną krucho. Obecnie, mościpanie, wybierałem się do Francji, a w tych stronach krążył statek francuski, który miał mnie wziąć na pokład; tymczasem statek ten wyminął nas we mgle... życzę sobie z głębi serca, żebyście to wy byli uczynili! A nie mogę wam powiedzieć nic lepszego ponad te słowa: jeżeli możecie wysadzić mnie na ląd tam, dokąd się wybierałem, to mam przy sobie tyle, iż mogę was sowicie wynagrodzić za fatygę.
— Do Francji? — rzecze kapitan. — Nie, mościpanie, tego uczynić nie mogę. Ale jeżeli zawieść was tam, skąd przybywacie... to o tem możemy pomówić.
Wtem, na nieszczęście, spostrzegł, że stoję obok w kącie, więc pchnął mnie do kuchni, bym przyniósł onemu panu wieczerzę. Ręczę wam, że nie traciłem czasu; kiedym zaś powrócił do czatowni, ujrzałem, że szlachcic odpiął kaletę, przypasaną do kamizelki i wydobywszy z niej ze dwie gwineje, położył je na stole. Kapitan przyglądał się to gwinejom, to trzosowi, to twarzy szlachcica, a wydało mi się, że był podniecony.
— Połowę tego — zawołał — a będę na wasze usługi.
Tamten zgarnął gwineje do kalety i ukrył ją z powrotem pod kamizelkę.
— Powiedziałem waćpanu — że ani grosz z tej sumy nie należy do mnie. Jest to własność mego dowódcy — tu dotknął kapelusza, — a o ile byłbym głupim wykonawcą rozkazu, iżbym wzdragał się poświęcić ich cząstkę dla ocalenia wszystkiego, to okazałbym się istnym psem, okupując me ciało zbyt drogo. Trzydzieści gwinej za dojazd do brzegu, a sześć-

80