Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie były mi przydatne. Przeto zwróciłem się do skrzyni. Pierwsza była napełniona zapasami żywności; druga była pełna worków z pieniędzmi i papierów, powiązanych w sterty; w trzeciej, pośród wielu innych gratów (była to przeważnie odzież) znalazłem zardzewiały, szpetny puginał szkocki bez pochwy. Ten to więc przedmiot ukryłem pod pazuchą i zwróciłem się do stryja.
Leżał tak, jak był upadł, cały pokurczony i bezwładny; jedno kolano wysterkało wgórę, a jedno ramię rozpostarte było wszerz; twarz miała barwę odrażająco siną, a zdało mi się, że już zaprzestał oddychać. Obleciał mnie strach, zali on jeszcze żyw. Przyniosłem wody i skropiłem mu nią oblicze; wraz też wydało się, że zaczął przychodzić do siebie, bo usta jęły pracować i powieki mu się poruszyły. Nakoniec podniósł oczy i spojrzał na mnie, a wówczas w jego wzroku wyraził się strach, co nie był z tego świata.
— Dalej, dalej — rzekłem — usiądźno waszmość!
— Czy ty żyjesz? — zaszlochał. — Człowiecze, tyś żyw?
— Jestem żyw — odparłem. — Ale nie aści za to dziękować!
On, głęboko wzdychając, starał się dech pochwycić.
— Niebieska flaszeczka... — wykrztusił — w szafce... niebieska flaszeczka... — oddech jego stawał się coraz cichszy.
Pobiegłem do kredensu i — ma się rozumieć — znalazłem tam niebieską flaszeczkę, a przy niej receptę wypisaną na skrawku papieru; dostarczyłem mu to ze skwapliwością, na jaką mnie tylko stać było.
— To moja dolegliwość — rzekł, odżywszy nieco; — mam taką dolegliwość, Dawidku. To serce...

37