Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozsądek), to też sprzeciwiła się temu, by miano sobie grać odbijanego jej osobą. Obaj padli przed nią na kolana, ale wynikiem tych zabiegów było narazie to, że pokazała drzwi jednemu i drugiemu. Było to w sierpniu... mój Boże! w tym samym roku, kiedy ja ukończyłem akademję. Scena ta musiała być wielce komiczna.
Sam w głębi ducha pomyślałem, że była to niedorzeczna sprawa, jednakowoż nie mogłem zapomnieć, że mój ojciec brał w niej udział.
— Chyba raczej, panie łaskawy, była w niej nuta tragiczna — zauważyłem.
— O nie mosterdziejku, wcale nie! — odpowiedział rejent. — Albowiem tragedja zawsze zawiera jakowąś poważną osnowę, jakowyś dignus vindice nodus; natomiast tu w grę wchodziła jedynie swawola młodego zbytnika, którego rozpuszczono na dziadowski bicz, a któremu nie należało się nic innego, jak tylko wyłożyć go na ławę i sypnąć ze dwadzieścia oblewanych batów. Bądź co bądź, ojciec pański inaczej się na tę rzecz zapatrywał; skończyło się na tem, że po coraz to nowych ustępstwach ze strony pańskiego ojca, oraz coraz to nowych wybuchach wrzaskliwego, czułostkowego samolubstwa po stronie stryja, obaj doszli wreszcie do pewnego rodzaju układu, którego złe skutki odczułeś aść niedawno na własnej skórze. Jeden wziął pannę, a drugi majętność. Otóż, panie Dawidzie, wiele się mówi o litości i wspaniałomyślności, ale w obecnym, rozważnym okresie życia często sobie myślę, że podobno do najpomyślniejszych wyników dochodzi się wówczas, gdy człek zasięga porady prawnej i bierze wszystko, co mu się prawnie należy. Tak, czy owak, owa donkiszoterja pańskiego ojca, sama przez się nie-

294