Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przezwyciężenia mej nieufności. Co więcej, zauważyłem, że i on sam tak się do mnie odnosił, jak gdyby nie żywił żadnych wątpliwości względem mej osoby, tak iż pierwszy punkt mej relacji został już pono całkowicie przyjęty.
— Panie rejencie, — odezwałem się, — gdy zacznę opowiadać waćpanu moje przygody, będę musiał pańskiej dyskrecji poruczyć życie jednego z mych przyjaciół. Racz waszmość poręczyć mi słowem jego nietykalność, a co się tyczy mej osoby, to nie potrzeba mi lepszej poręki jak oblicze waszmość dobrodzieja.
On z wielką powagą złożył mi słowne poręczenie, dodając przytem:
— Ale te wszystkie przedmowy trochę mnie niepokoją; przeto jeżeli w pańskiej opowieści trafi się coś, co pozostaje w małej sprzeczności z prawem, to proszę pamiętać, że jestem prawnikiem, i rzecz tę pomijać.
Wówczas opowiedziałem mu całe swe dzieje, on zaś słuchał, zarzuciwszy okulary na czoło i przymknąwszy oczy, tak iż niekiedy bałem się, czy on nie zasnął. Ale gdzie tam! słyszał każde słowo (jakem się później przekonał), a bystrość jego słuchu i dokładność jego pamięci niejednokrotnie wprawiła mnie w zdumienie. Nawet dziwaczne imiona gallickie, które słyszał wówczas poraz pierwszy i ostatni, zapamiętał sobie i nieraz mi je przypominał w wiele lat później. Jednakowoż, gdy wspomniałem wyraźnie Alana Brecka, zaszła scena osobliwa. Nazwisko Alana istotnie rozbrzmiewało w całej Szkocji, wraz z wiadomością o morderstwie appińskiem i ofiarowanej nagrodzie za wykrycie przestępcy; więc zaledwie nazwisko to wymknęło się z mych ust, rejent poruszył się w krześle i otworzył oczy.

288