Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kami, z Grahamami, Maclarenami i Stuartami, więc Alan, który podzielał rankor każdego ze swych pobratymców, choćby dalekich, pragnął z całej duszy unikać Macgregorów.
Szczęście nam posłużyło, gdyż zagroda, którą napotkaliśmy, należała do Maclarenów, gdzie Alana nietylko przywitano serdecznie ze względu na jego nazwisko, ale i znano ze względu na rozgłos jego czynów. Tam więc położono mnie niezwłocznie do łóżka i sprowadzono doktora, który stan mego zdrowia uznał za groźny. Ale czy to doktór był tęgi w swym zawodzie, czy też jam był krzepki i młody — dość, że zaledwie tydzień przeleżałem się w łóżku, a przed upływem miesiąca mogłem znów puścić się raźno w drogę.
Przez cały czas Alan mnie nie opuszczał, chociaż nieraz nalegałem na niego, boć doprawdy jego upór co do pozostania w tym domu był częstym przedmiotem kłótni z kilkoma przyjaciółmi, dopuszczonemi do tajemnicy. W dzień krył się on w skalnej pieczarze pod małym laskiem; nocą zaś, gdy wybrzeże było puste, zachodził do domu, by mnie odwiedzić. Nie potrzebuję mówić, czym był zadowolony z jego widoku; pani Maclarenowa, nasza gospodyni, rada była nieba przychylić takiemu gościowi, ponieważ zaś Dunkan Dhu (takie było miano naszego gospodarza) miał w domu dwie kobzy i był wielkim miłośnikiem muzyki, przeto czas, gdym przychodził do zdrowia, był mi prawdziwem weselem, a zamienianie nocy w dzień weszło u nas w obyczaj.
Żołnierze zostawiali nas w spokoju, choć raz oddział złożony z dwóch kompanij i garstka dragonów przechodził nieopodal w zagłębiu doliny; mogłem ich widzieć przez okno, leżąc w łóżku. Co dziwniejsza, nie

255