Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bella starającego się rozpiąć guziki surduta. Z takich to poszarpanych snów budzono mię o zmierzchu, bym usiadłszy w tejże kałuży, gdziem spał, mógł się nieco pożywić zimną zacierką; deszcz ciął mnie wówczas ostro po twarzy lub zimnemi, jak lód, strugami spływał mi po grzbiecie; mgła otulała nas jakby pomrocznym namiotem — albo też, bywało, gdy powiał wiatr, rozdzierała się nagle w dwie strony i odsłaniała przed nami wnękę jakowej czarnej doliny, gdzie rozgłośnie huczały potoki.
Zewsząd dochodził nas gwar mnóstwa strumieni. Z powodu ciągłej ulewy wezbrały źródliska górskie; każdy źleb rozlewał wodę jak żóraw studzienny, każdy z poników wypełnił, ba przepełnił, swoje łożyska i bryzgał pianą. W czasie naszych nocnych wędrówek uroczystym nastrojem przejmował mnie odgłos tych zdrojów, słyszany kędyś nisko w dolinie — jużto huczący jak grom, jużto niejako rozkrzyczany gniewem. Teraz stało mi się zrozumiałem podanie o Wodniku, owym biesie rzecznym, który, jak prawią baśnie, jęczy i wrzeszczy nad brodem, póki nie nadejdzie potępiony podróżnik. Zauważyłem, iż Alan temu wierzył lub napoły dowierzał, a kiedy rzeczna wrzawa rozpętała się huczniej, niż zwykle, byłem nieco zdziwiony, widząc jak on się żegnał obyczajem katolickim.
Wśród całej tej okropnej włóczęgi nie było pomiędzy nam i żadnej zażyłości, a rzadko nawet gawędziliśmy z sobą. Prawda, żem był śmiertelnie zmęczony, co może najlepiej mnie usprawiedliwić; pozatem jednak już od urodzenia miałem naturę nieprzejednaną, co nieprędko znosiła obrazę i nieprędko ją zapominała, teraz zaś byłem rozjątrzony zarówno na mego druha jak i na siebie. Przez dwa dni był on niemal wciąż

245