Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jest to jedna z najpodlej szych okolic Szkocji — powiadał. — Ile mi wiadomo, nic tam niema, oprócz wrzosów, wron i Campbellów. Ale widzę, że aspan jesteś człekiem rozgarniętym; niechże więc stanie się zadość twej doli!
Wyruszyliśmy więc po tej wytycznej i prawie przez całe trzy noce przedzieraliśmy się przez poczwarne góry, pomiędzy źródliskami rozhukanych strumieni; często spowijała nas mgła, prawie ustawicznie siekły nas wichry i deszcze, natomiast ni razu nie rozweselił nas promyk światłości słonecznej. W dzień leżeliśmy i spali w zamokłych wrzosowiskach, nocą zaś wspinaliśmy się bez ustanku po karkołomnych wierchach i pośród urwistych turni. Często błądziliśmy, i nadkładaliśmy drogi; często tak uwikłaliśmy się w mglice, że trzeba było leżąc wyczekiwać aż się rozwidni. O rozpaleniu ogniska nawet nie było co myśleć. Jedyną naszą strawą była zacierka oraz kawał zimnego mięsiwa, któreśmy wynieśli z Klatki; co się zaś tyczy napoju, to niebu wiadomo, że wody nam nie brakło.
Był to czas okropny, — a okropności przydawała mu posępna pogoda i smętny krajobraz. Nigdy nie mogłem się rozgrzać; zęby szczękały mi głośno, a nękał mnie nader dokuczliwy ból gardła, taki jakiego doświadczałem na wysepce; w boku uczuwałem bolesne kłucie, które mię nie opuszczało ani na chwilę; kiedy zaś spałem w wilgotnem łożu, gdzie z góry tłukł mnie deszcz, a od dołu chlupało pode mną błoto, wówczas w rojeniach przeżywałem na nowo conajgorsze moje przygody — widziałem to wieżę dworu w Shaws, oświeconą błyskawicami, to Ransome’a, niesionego na plecach marynarzy pod pokład okrętu, to Shuana konającego na podłodze czatowni, to znów Colina Camp-

244