Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdybyś więcej myślał o drugich, pewno mniej byś mówił o własnej osobie, a skoro przyjaciel, który miłuje cię bardzo, zniósł obrazę nie mówiąc ni słowa, wolałbyś dać temu spokój, zamiast kręcić z tego bicz na smaganie jego pleców. Własne to było twoje zdanie, iż to ty sam zasłużyłeś na naganę, w obec tego nie tobie przystoi wszczynać zwadę.
— No, no, no, — rzekł Alan, — nie mów już nic więcej.
I popadliśmy znowu w dawne milczenie, gdyśmy doszli do kresu podróży, zjedliśmy wieczerzę i pokładliśmy się spać, nie mówiąc do siebie ni słowa.
Z brzaskiem dnia następnego pachoł przewiódł nas przez Loch Rannoch i udzielił nam rad co do najwłaściwszego kierunku drogi. Ta miała nas wprowadzić odrazu pomiędzy wierchy: należało iść półkolem, mijając głowice Glen Lyon, Glen Lochay i Glen Dochart, następnie zejść na niziny koło Kippen i górnego biegu rzeki Forth. Alan niezbyt był zadowolony tą marszrutą, która wiodła przez kraj jego dziedzicznych wrogów, Campbellów z Glenorch. Upierał się, iż kierując się na wschód, zajdziemy wnet pomiędzy Stuartów z Athole, szczep tegoż, co on, nazwiska i pochodzenia, choć podlegający innemu naczelnikowi, a ponadto dojdziemy o wiele łatwiejszą i krótszą drogą na miejsce przeznaczenia. Atoli pachołek, który w rzeczywistości był przywódcą wywiadowców Clunyego, zdołał go wreszcie przekonać do swoich rad, wymieniając siły wojska w każdym okręgu i kończąc uwagą (o ile ją dobrze zrozumiałem), że nigdzie nie będą nam czynili mniej wstrętów, jak w dzielnicy Campbellów.
Alan uległ wkońcu, acz niebardzo chętnie.

243