Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

naruszać; sztuka kucharska stanowiła jedno z najmilszych jego upodobań, tak iż nawet witając się z nami, nie spuszczał z oka pieczeni.
Okazało się, że czasami pod osłoną nocy odwiedzał żonę lub najbliższych przyjaciół, to znowu wzajem przyjmował ich odwiedziny, po większej części jednak żył w zupełnej samotności, porozumiewając się jedynie ze swymi strażnikami i z pacholikami, którzy mu usługiwali w klatce. Zaraz z samego rana przychodził jeden z nich, z zawodu cyrulik, golił go i opowiadał nowiny okoliczne, których Cluny niepomiernie był spragniony. Wówczas nie było końca zapytywaniom; zadawał je z taką powagą, jak dziecko, a przy niektórych odpowiedziach śmiał się bez najmniejszej przyczyny i na ich wspomnienie nieraz jeszcze, w wiele czasu po odejściu golibrody, wybuchał śmiechem.
Oczywiście w tych pytaniach mógł się kryć cel pewien; albowiem choć mieszkał w takiem odludziu i na mocy ostatniej uchwały parlamentu został narówni z innymi posiedzicielami szkockimi pozbawiony wszelkich praw obywatelskich, to jednak wciąż jeszcze sprawował patriarchalną władzę sądową nad swym klanem. Odnoszono się doń w różnych spornych sprawach, by rozstrzygał je w swej kryjomej jamie; a jego krajanie, którzy napewno strzykaliby palcami wobec trybunału sądowego, zrzucali z serca mściwość i płacili grzywnę na jedno tylko słowo tego wyjętego z pod prawa, ściganego banity. Gdy był gniewny, co zdarzało się dość często, wydawał rozkazy i szeptane półgłosem groźby kary, niby udzielny król, a jego podwładni drżeli i uchylali się przed nim, jak dzieci przed porywczym ojcem. Każdemu z nich, gdy wchodził, ceremonjalnie ściskał dłonie, poczem obie strony jedno-

230