Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Alan nigdy nie wspominał mego dziedzictwa bez odcienia lekkiej uszczypliwości, gdyśmy byli sam na sam, atoli wobec ludzi obcych wygłaszał swe słowa donośnym i uroczystym głosem, niby herold.
— Wnijdźcież obaj, mości szlachta dobrodzieje — rzekł Cluny. — Rad jestem was powitać w mym domu, który bezwątpienia jest lichą i dziwaczną ruderą, atoli tu właśnie miałem szczęście gościć osobę domu królewskiego... wiesz zapewne, mości Stuarcie, kogo mam na myśli. Łykniemy sobie nieco gorzały na zdrowie, a skoro ten mój niedołęga przyrządzi nam zrazy, zjemy obiadek i pogramy sobie w karty, jak panowie. Wiodę życie niewykwintne — mówił dalej, nalewając gorzałki; — mało tu widuję towarzystwa, więc siedzę z założonemi rękoma, myśląc o wielkim dniu, który przeminął, i tęskniąc do innego wielkiego dnia, którego nadejścia wszyscy się spodziewamy. A więc piję ten toast w ręce wasze: Niech żyje Restauracja!
Trąciliśmy się wszyscy kieliszkami i wypili. Z całą pewnością rzec to mogę, iż nie życzyłem nic złego królowi Jerzemu; gdyby on tu był we własnej osobie, uczyniłby chyba tak samo, jak i ja. Ledwom wychylił łyk gorzałki, poczułem się znacznie lepiej i mogłem wszystkiemu przyglądać się i przysłuchiwać, może jeszcze niezupełnie przytomnie, ale już bez onej bezpodstawnej grozy i rozterki ducha.
Juścić, było to miejsce osobliwe, a gospodarza mieliśmy też osobliwego. W ciągu swego długiego ukrywania się Cluny nabrał najprzeróżniejszych nawyczek i śmiesznostek, niczem stara panna. Miał swoje oddzielne miejsce, gdzie nikomu innemu nie wolno było siedzieć; „klatka’“ była zastawiona sprzętami w pewien określony sposób, którego nikomu nie wolno było

229