Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wartę — i zdawało mi się, że dopiero co zamknąłem powieki, gdy obudzono mnie do objęcia drugiej straży. Nie mieliśmy zegarka, według którego moglibyśmy odbywać zmiany wart, więc Alan, chcąc go jakoś zastąpić, zatknął w ziemię gałązkę wrzosu: — gdy cień krzaka dojdzie do tego miejsca, gdzie była zatknięta, miał to być znak, żeby zbudzić Alana. Ale tym razem byłem tak znużony, że mógłbym przespać jednym ciągiem całą dobę; śpik morzył mnie w gardle, a członki moje były ospałe nawet wtedy, gdy umysł mój czuwał, duszny zapach wrzosu i brzęczenie dzikich pszczół działały na mnie jak odwar nasenny. Od czasu do czasu zrywałem się i stwierdzałem, żem drzemał.
Ostatni raz, gdym się obudził, zdawało mi się, że przybywam kędyś zdala, i mniemałem, że słońce przebiegło już znaczną część niebios. Spojrzałem na gałązkę wrzosu i omało co nie krzyknąłem na cały głos — gdyż obaczyłem, iżem zawiódł pokładane we mnie nadzieje. W głowie mi się niemal zakręciło od wstydu i trwogi, a to, co ujrzałem, rozejrzawszy się po równinie, ścięło krew w mych żyłach. Albowiem jawą to było, że, podczas, gdym spał, z gór nadciągnął oddział dragonów i zbliżał się ku nam od południo-wschodu, rozpościerając się nakształt wachlarza i hasając na koniach tędy owędy poprzez gęstwy wrzosowisk.
Gdym obudził Alana, on spojrzał najpierw na żołnierzy, potem zaś na gałązkę wrzosu i wzniesienie słońca, zmarszczywszy brwi, strzelił bystrym wzrokiem w którym wyrażał się gniew i niepokój. Był to jedyny wyrzut, jaki spotkał mnie z jego strony.
— Co teraz poczniemy? — zapytałem.

219