Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sypialiśmy w pieczarze, urządziwszy sobie legowisko z pęków wrzosu, których nacięliśmy umyślnie w tym celu, i przykrywając się płaszczem Alana. W zakręcie parowu była zewsząd osłonięta jamka, w której odważaliśmy się rozniecać ognisko, tak, iż mogliśmy się ogrzać, gdy chmury naniosły chłodu, nagotować gorącej kaszy lub napiec ślizów, które poławialiśmy rękoma pod kamieniami i obwisłemi brzegami potoku. Było to, doprawdy, najważniejsze i najmilsze nasze zatrudnienie; boć nietylko gwoli oszczędzenia jadła na gorsze czasy, ale też dla rozrywki i współzawodnictwa, spędzaliśmy znaczną część każdego dnia nad brzegiem strumyka i podkasawszy się do pasa, gmeraliśmy w wodzie, ryb tych poszukując. Największe z tych, któreśmy ułowili, mogły ważyć do ćwierci funta; miały jednak dobre mięso i smak, a kiedyśmy je piekli na węglach, tylko soli brakowało, a byłyby wyśmienite.
W chwilach wolnych Alan uczył mnie władania szablą, gdyż moja nieumiejętność bardzo go trapiła; myślę też, że ponieważ okazałem się odeń zręczniejszy w rybołóstwie, on był nie od tego, by zająć się ćwiczeniem, w którem mógł popisać się daleko większą ode mnie zręcznością. Przejmował się tem może więcej, niż było potrzeba, gdyż podczas tych lekcyj obrzucał mnie wciąż nader mocnemi połajaniami i nacierał na mnie z tak bliska, iż wydawało mi się, że niechybnie przebije mnie nawskroś. Często brała mnie pokusa, by drapnąć przed nim, mimo to jednak dotrzymywałem placu i niemałom zyskał z tych lekcyj, chociażby to, że umiem stać w bitce z pewną siebie miną, co niejednokrotnie starczy za wszystko. Tak więc, choć nigdy ani trochę nie zdołałem zadowolić mego mistrza, jednak nie byłem sam z siebie całkiem niezadowolony.

207