Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W każdym razie — rzecze prawnik, — lepiej zostańmy tu gdzie jesteśmy, czekając, aż żołnierze nadejdą nam z pomocą.
— Jeżeli waćpanu chodzi o moją osobę — ozwałem się, — to nie należę ani do ludzi owego Jakóba, ani waszmościnych, jenom jest uczciwy i wierny poddany króla Jerzego, nikomu niepodległy i nikogo się nie obawiający.
— No, pięknieś to powiedział — rzecze namiestnik. — Lecz ośmielę się zapytać, cóż tu porabia ów uczciwy człowiek tak daleko od swej krainy? i czemuż to wybiera się szukać brata Ardshielowego? Muszę aści powiedzieć, że ja tu mam władzę. Jestem namiestnikiem królewskim ponad kilkoma tutejszemi kraikami i mam w odwodzie dwanaście zastępów żołnierzy.
— Słyszałem wieści krążące po tej krainie, — ozwałem się, nieco podrażniony, — że waszmość srogie tu sprawujesz rządy.
On wciąż wpatrywał się we mnie, jak gdyby z niedowierzaniem.
— No, no — przemówił nakoniec, — język masz prędki i ostry; alem-ci ja nie jest wrogiem szczerości. Gdybyś mnie zapytał o drogę do dworu Jakóba Stuarta w inny dzień, a nie dzisiaj, uczyniłbym zadość twej prośbie i życzyłbym ci szczęśliwej podróży. Ale dzisiaj.. hę, Mungo? — i obrócił znów spojrzenie na prawnika.
... Właśnie w chwili, gdy się odwracał, z wyżni wzgórza rozległ się strzał, a jednocześnie z jego hukiem Glenure upadł na gościniec.
— Och, ugodzono mnie!... umieram... już umieram! — zakrzyknął kilkakrotnie.
Prawnik podjął go z ziemi i uniósł w ramionach, pacholik zaś stanął ponad panem i załamał ręce. Ra-

168