Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szego hałasu ni gwaru ludzkiego, a z chybotania się rudla wymiarkowałem, że nawet u steru nie było nikogo. Istotnie (jak się później dowiedziałem) tak wielu było pomiędzy nimi rannych i zabitych, a reszta tak rozjątrzona, że pan Riach i kapitan musieli się wciąż z sobą zmieniać, podobnie jak ja z Alanem, gdyż w razie przeciwnym bryg mógłby uderzyć o wybrzeże, a nikt nie umiałby temu zapobiec. Całe szczęście, że noc przeszła tak spokojnie, bo wiatr ustał natychmiast, gdy deszcz zaczął padać. Ale i tak z kwilenia całej chmary mew, które latały dokoła statku, czyniąc zgiełk i poławiając ryby, wywnioskowałem, że okręt musiał płynąć tuż koło wybrzeża lub koło jednej z wysepek Hebrydzkich; nakoniec zaś, wyjrzawszy poza drzwi czatowni, obaczyłem po prawicy wielkie głaźne turnie Skye, a nieco dalej w stronę rufy dziwaczną wysepkę Rum.



99