Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mniej poprawnie, królewską angielszczyzną. Śpiewał on ją później często, a słowa jej przeszły do gminu, więc też słyszałem ją nieraz i niejednokrotnie mi ją objaśniano:

Oto jest śpiew o szabli Alana:
Kowal ją wykował,
Ogień zahartował;
Teraz ona połyska w rękach Alana Brecka.

Tamci mieli wiele bystrych oczu:
Łatwo im było wszystko dostrzec,
Rąk wiele z sobą przywiedli —
Pałasz był sam jeden.

Płowe jelenie pędzą na wzgórze,
Jest ich wiele, a wzgórze tylko jedno;
Płowe jelenie się rozpierzchną,
Wzgórek pozostanie.

Przybądźcie do mnie z nad wrzosowych wzgórków;
Przybądźcie z nad morskich wysepek,
Dalekowzroczne orły,
Oto dla was żer...

Otóż ta pieśń, którą on ułożył (zarówno muzykę, jak i słowa) w godzinie naszego zwycięstwa, jest nieco niesprawiedliwa dla mnie nieboraka, który przecież w całej tej bijatyce stałem przy jego boku: — p. Shuan i pięciu jeszcze innych zostali bądź wprost zabici, bądź też zupełnie unieszkodliwieni; ale z tej liczby dwaj padli z mojej ręki — owi dwaj, co wdzierali się przez okno w powale. Ponadto czterech było ranionych, a z pośród nich jeden (i to nie najmniej ważna osoba) otrzymał ranę ode mnie. Tak więc w każdym razie wziąłem poważny udział w zabijaniu i zadawaniu ran, więc mógłbym rościć sobie prawo do jakiejś wzmianki w wierszach Alana. Atoli poeci zawsze mu-

97