Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszelako ledwo wypadł, zaraz ujrzałem go już z powrotem, bo był zarówno mężny jak ostrożny; natomiast okrętnicy wciąż jeszcze biegli i krzyczeli, jak gdyby on jeszcze ich ścigał; słyszeliśmy, jak jeden za drugim tłoczyli się do forkasztelu i zatrzasnęli wieko luki[1].
Czatownia była podobna do jatek; w izbie leżało trzech trupa, a jeden w drgawkach przedśmiertnych tarzał się na progu; ja zaś z Alanem byliśmy obaj nietknięci i zwycięscy.
On podszedł ku mnie z otwartemi ramionami.
Pójdź w me objęcia! — zawołał, poczem uściskał mnie i ucałował w oba policzki. — Dawidzie, kocham cię jak brata! I powiedz sam, człowieku, — krzyknął jak gdyby w zachwycie — zali nie gracki ze mnie wojownik?
To rzekłszy, zwrócił się ku czterem wrogom, przebijał każdego z nich na wylot pałaszem i wywlekał za drzwi jednego po drugim. Wśród tego zajęcia, mruczał sobie, nucił i gwizdał coś pod nosem, jak gdyby chciał sobie przypomnieć jakąś śpiewkę... jednakowoż on tylko próbował ułożyć śpiewkę. Przez cały ten czas na jego obliczu pałał rumieniec, a oczy tak mu się świeciły, jak pięcioletniemu chłopięciu do nowej zabawki. Naraz usiadł za stołem, dzierżąc w ręku pałasz, nuta, którą składał, stała się nieco wyraźniejsza, a potem jeszcze wyraźniejsza, aż nakoniec donośnym głosem huknął jakowąś pieśń gallicką[2].
Przetłumaczyłem tu taj pieśń ową, nie wierszami (do których nie mam wcale zdolności), ale przynaj-

  1. Luka — otwór, którędy się wchodzi pod pokład.
  2. Gallicki (gaelicki) — tyle co celtycki (szkocki, irlandzki lub bretoński). (Przyp. tłum.)
96