Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jestem o biednego Jekylla trochę niespokojny. I mam wrażenie, że obecność przyjaciela mogłaby mu sprawić ulgę, nawet, jeżeli zostaniemy na dziedzińcu.
Podwórze było bardzo chłodne i nieco wilgotne. A pomimo, że był piękny, słoneczny poranek, tutaj dziwny jakiś panował zmrok. Środkowe z trzech okien było nawpół otwarte, a tuż przy niem Utterson ujrzał doktora Jekylla z twarzą nieskończenie smutną.
— Halo! Jekyll! — zawołał. — Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej.
— Średnio, średnio, Uttersonie — odrzekł smutnie doktór — nawet mniej niż średnio. Ale mam w Bogu nadzieję, że to wogóle już długo nie potrwa.
— Zadużo siedzisz w pokoju — zawołał Utterson. — Powinieneś wyjść na świeże powietrze i pobudzić trochę cyrkulację krwi, jak Enfield i ja to czynimy. Czy wolno mi ci go przedstawić? Pan Enfield, mój kuzyn, pan doktór Jekyll. A teraz bierz swój kapelusz, zejdź do nas na dół i przejdź się z nami trochę!
— To bardzo pięknie z twej strony — odparł Jekyll z westchnieniem, — chętniebym z wami się przeszedł, ale nie, nie, nie, to zupełnie niemożliwe, nie wolno mi. Lecz wierzaj mi, Uttersonie, że naprawdę jestem ucieszony, że mogę cię widzieć. Najchę-