Strona:Respha.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się cudu, który może rąkami tego wydziedziczonego dziecka roztłucze szklane ściany mojego więzienia. Prysła teraz ta złuda — i już nie szklaną czułem za sobą przegrodę, ale jakieś spiętrzone dokoła zwały lodów, których nic, nawet litość i spółczucie losowi tego biedactwa stopić już nie mogło. Żal mi jej było, ale o granitowo twardą między nami zaporę żal ten tłukł mdłą, bezsilną falą.
Trzeba iść! I znów wyjrzała ku mnie pustka ulicy szara, zimna, w którą mam wracać. Wstrząsnąłem się mimowoli.
Wtem doszedł do mnie jakiś przyciszony, monotonny śpiew.
Dziewczyna odeszła od lustra, na palcach zbliżyła się do zamkniętych drzwi, uchyliła je i chwilę słuchała.
— To Kasia — szepnęła, zamykając drzwi z powrotem.
— Kasia to ta ruda dziewczyna, która nas wpuściła? — zapytałem.
— Tak, nasza służąca.
— Cóż ona takiego śpiewa?
— Nabożne pieśni.
Uśmiechnąłem się.
— Nabożne pieśni? Tutaj!
— A tak, naprawdę. Jak tylko starej nie ma, Kasia zamyka się w kuchni i śpiew a bardzo