Ciepła fala wzruszenia podniosła mu się w piersi, gdy gwiazda zachodnia tamtą mu przypomniała.
Bardzo kochał Lewita swoją żonę.
∗ ∗
∗ |
Pod tym samym iskrzącym stropem, do zbocza góry przytulony, śród kilku starych cisów, opleciony bluszczem spał o tej późnej godzinie swoim kamiennym snem dom Lewity. Ale w domu nie spano.
Zgrzytnęła zatwora, skrzypnęły grube, dębowe drzwi i na kamiennym stopniu przed progiem stanęło białe, cudne marzenie. Wymarzyła ją ta noc wonna i wywiodła przed dom, by wszystkie płonące gwiazdy widzieć ją mogły.
Mała rączka stuliła zasłony na twarzy, a druga przytrzymywała powiewną sukienkę nad nagiemi nóżkami. Stanęła pochylona nieco przed siebie i zastygł w niej na chwilę pełny wdzięku ruch ptaka, gotującego się do lotu.
Ale gdy uczyniła krok i drobna jej stopa wcisnęła się w zwilgotniały piasek drożyny, w dół od domu zbiegającej, jakaś postać ciemna wysunęła się zza węgła domu i przestąpiła jej drogę.
Była to stara, przygarbiona, na kiju w spierająca się niewiasta. Złożyła błagalnie ręce i cichą, szepleniącą mową ust bezzębnych prosiła: