Strona:Respha.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, — szepnął. Pochylił się ku niej i przez chwilę stara głowa bezwładnie wsparła się na wątłem ramieniu dziewczynki.
... Był tu człowiek, który od początku trwał w jednem ciągle uczuciu, nie frasując się o wypadki. To był żebrak Onufer.
Brzydki, z twarzą niegoloną, krzaczasto na brodzie i po bokach porosłą krótkim, twardym włosem rdzawo rudym, miejscami brudno siwym, z głową niechlujną od lepiących się po łysinie starganych kosmyków, siedział on koło Marcelego na ziemi, z podkulonemi kolanami, o ścianę plecami oparty. Gdy ksiądz usiadł z drugiej jego strony, Onufer odrzucił się od ściany i zrobił ruch do w stania, a i Marceli targnął go za kapotę, nakłaniając do odsunięcia się. Nie wstał jednak i wrócił do poprzedniego położenia z tą zm ianą, że od Marcelego zupełnie odwrócony a przodem do księdza podany zapatrzył się na niego, otworzywszy przytem usta.
I odtąd twarz jego o tępem wejrzeniu i niezawartych ustach już nie zmieniła wyrazu jakiegoś nieporadnego zdumienia.
Zbliżając niekiedy wargi dla zebrania śliny i znów je rozchylając patrzał on na księdza nie spuszczając zeń oka może dlatego, że ani razu nie spotkał się z jego spojrzeniem. — Ziemia drżała od