Strona:Rabindranath Tagore-Sadhana.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
122
R. TAGORE: SĀDHANĀ

niebiosa, niby myśl biorąca na się kształty w poemacie i dlaczego nigdy nie pryśnie w kawały pod naporem własnego wciąż cięższego brzemienia. Stąd niespodzianki odmian nieustannych, zjawiska niewytłumaczone, pochód nieskończony jednostek, z których każda nie ma równej sobie na świecie. I tak już wciąż od nowa, wieczny początek bez końca — świat wiecznie stary i wiecznie jest świeży.
Winna to jaźń nasza pojąć, że każda chwila jej życia musi być chwilą odrodzenia. Winna się przebić przez wszystkie złudzenia, które zasklepiają nad nią swą skorupę, aby się wydawała starą, które wkładają na nią ciężar śmierci.
Życie bowiem jest nieśmiertelną młodzieńczością i nienawidzi starości, co chce mu być kulą u nogi, starości, która naprawdę do życia nie należy, ale mu towarzyszy jak cień światłu lampy.
Życie, jak rzeka, bije o brzegi nie przeto, by się przekonać, że jest w nich zawarte, lecz by się co chwila na nowo przeświadczać, że leży przed niem wolny wylot ku morzu, bez końca. Życie jest jak poemat, który co krok uderza tempem swojej miary, nie żeby zmil-