Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na ostatek wszystkie dzwony z tym przedłużonym jękiem bolesnym, który smutniejszy jest niż same ich dźwięki — ustały bić... tylko dominikańskie jeszcze dłużéj nieco przeciągnęły.
Zrobiło się cicho, ostatni stłumiony jęk wielkiego dzwonu dogorywał; w progu ukazał się z wielce ściągniętą twarzą Osmólski, nizko kłaniając się księżnie pani.
— Może mi téż choć waćpan powiesz? — odezwała się głosem poruszonym wojewodzina — po kim tak dzwoniono?
Westchnął szlachcic i coś otarł około oczów.
— Tej biednéj Borkowskiéj się skończyło — rzekł cicho.
Księżna nie odpowiedziała ni słowa... zwróciła się ku oknu i do wchodzącéj Kleckiéj odezwała się.
— Proszę cię, szklankę wody!




W Zahorodziu u pana Marcina Iwanowskiego, który pod ten czas był na wsi, a gości u siebie rzadko miewał, zjawił się kwestarz braciszek Prokop, gdy do stołu dawać miano.
W owych czasach powszechnéj gościnności, gdy wszystkie domy stały otworem, — Zahorodzie było wyjątkiem osobliwym. Nikt tu nie zajeżdżał chyba zmuszony. Pan horodniczy jeść dawał, i pić prosił, odjeżdżających wedle obyczaju wstrzymywał — ale coś miał tak kwaśnego w obej-