Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ściu się, chłodnego w całym sobie, tak go nigdy nic nie zajmowało oprócz gospodarstwa, procesów i interesów, że ludzie od niego uciekali.
Dla niego na świecie nie było nic okrom grosza i dorobku. Dzień i noc nad tém przemyślał, gryzł się i zamęczał.
Przyjaciół tak jak niemiał, bo z tymi co niemi być chcieli, zawsze w końcu o coś się skłócił.
Zawczasu się ożeniwszy z niepiękną ale bardzo dobrą i cichą, przywiązaną do niego kobietą, Elżbietą Rymgajłówną, po któréj wieś wziął dużą, wyprawę znaczną i kapitalik, dusił tę nieszczęśliwą żonę na wsi, niedając jéj widziéć świata, narzekał na to, że go już czworgiem dzieci obdarzyła — i ani sobie ni drugim spokoju nie dawał.
Miał zwyczaj nieustannie i na wszystko narzekać. Dał pan Bóg urodzaj, desperował że zboże będzie po niczemu — nie powiodło się w polu, klął że praca poszła marnie. Tak samo z ludźmi podejrzliwy był, niespokjny — do zajścia łatwy, uraz do zbytku pamiętny.
Miał się za wielkiego jurystę i to go do nieustannych processów prowadziło. Wypieniaczenie majątku na jakikolwiek sposób zdawało mu się rzeczą zupełnie godziwą i piękną. Zręczny, przebiegły, gdy szło o dopięcie celu, nie przebierał w środkach. Zapalał się gdy spotykał przeszkody.
Dom horodniczego stary, z folwarku przerobiony, wyglądał licho — on wcale o to niedbał. Żona