Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziéć? — zawołała księżna zniecierpliwiona. — To niesłychana rzecz!...
Uparte milczenie Kleckiéj, zaczynało w księżnie niepokój obudzać i obawę. Zdało się jéj, że tak tylko po Radziwiłłach dzwonić mogli we wszystkich kościołach, że chyba umarł ktoś z rodziny.
Panna Klecka wyszła i niepowróciła.
W oknie się nastręczył przechodzący Brunak, który téż wiedział, że księżnie czasem czegoś mówić nie wypadało. Otworzywszy furtkę w oknie spytała go wojewodzina.
— Ale po kim że tak dzwonią?
Stary sługa zamiast odpowiedziéć drapnął ku kościołowi dominikańskiemu, i księżna Barbara została w niepewności.
Klecka niepowracała.
Nie było już sposobu i księżna sama poszła do fraucymeru swego, sądząc że dziewczęta ciekawe, już pewnie dopytały o nieboszczyka.
Tu, począwszy od staréj panny Żywotowiczównéj, wszystkie się zaklinały, że niewiadomo po kim dzwonią. Panny siedziały nad krosienkami z głowami tak pospuszczanemi, szyjąc tak zapalczywie, jakby ich ni żywi ni umarli wcale nie obchodzili.
Dosyć, że Wojewodzina z niczém musiała powrócić do pokoju, rozgniewana na służbę, na Klecką która niepowracała, na Brunaka, na wszystkich.