Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gów. Z widoczną niecierpliwością czekano z czém wystąpi, aby się prędzéj pozbyć nieznośnego spartanina. Leńkiewicz z zimną krwią począł.
— Jutro na stół przychodzi sprawa pułkownikowéj Borkowskiéj z JMP Żywultem, jawnie przez księżnę wojewodzinę protegowanym. Rzecz tę sumiennie i sine ira et studio roztrząsałem, otóż, rezultatem mojego z nią obeznania jest, że JMPan Żywult słuszności nie ma. Wiém o tém, że za nim wielka siła stoi, starania są możne, głosy znaczące, ale sprawiedliwość iść powinna przedewszystkiem. Bóg na nas patrzy. Czuję się w obowiązku oświadczyć, że ja za Borkowską głosować będę i spodziewam się, że kto sprawę zna, a nie ulegnie prepotencyi, zemną się połączy.
Spojrzał — deputaci stali milczący, jedni z głowami spuszczonemi, drudzy badając siebie, usiłując odgadnąć i szukając kogoś coby odpowiedział w ich imieniu.
Milczenie było długie.
— Cóż tedy? — zapytał chłodno Leńkiewicz. Ja instancyonuję bom w sumieniu skonwinkowany, że krzywdy wdowie i sierocie wyrządzić się dla łaski książęcéj — nie godzi.
— Mości Leńkiewicz — odezwał się głowę podnosząc Konopka — ale to dziwna pretensya, żeby chciéć swoją opinię wszystkim narzucać. Nie każde oko jedno widzi. Tu o łasce książęcéj niema mowy, ale jeśli mi się zda, że jako żywo Żywult ma słuszność?