Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ła. Na progu w kilku domach dopijano strzemienne całując się i ściskając.
Niewiedział dobrze dokąd się ma udać, aby do Żywulta trafić — i polecić go wymacać, gdy Wierzejko, o którym słyszał od Leńkiewicza, nastręczył mu się odprowadzający kilku dygnitarzy z polecenia księżnéj do domów.
Wiedział, że się zaklął iż Borkowskim szkodzić nie będzie, sądził więc, że i pomódz może. Na nieszczęście Wierzejko był tak rozochocony, że z nim mówić było trudno... On i całe towarzystwo, któremu był dodany dla salvi konduktu, śpiewało pieśń pobożną poranną, w tém przekonaniu, że Bóg tą atencyą dla siebie skorumpowany dużo grzechów im przepuścić może. Niesposób było to osobliwe nabożeństwo przerywać. Ryczeli na głos cały. Przeszli — Iwanowski stanął i zadumał się.
Był niegdyś z deputatem Czyżem w bardzo dobrej komitywie, a w kwaterze Czyża świeciło właśnie. Na chybił trafił wszedł do niego.
Czyż tylko co z powrotem z kolacyi, po któréj dużo z fraucymerem tańcował, spocony, zrzuciwszy z siebie odzież, przechadzał się po izbie wielce poruszony. Gościa się niespodziewał wcale i zdziwił tak rannym odwiedzinom.
— Pan Jezus przy dziecięciu! — krzyknął — a ty tu co robisz? Taż to pono na jutrznię dzwonią?
— A tak — rzekł Iwanowski — ależ i ty jeszcześ się spać nie kładł, toć przecie i mnie wolno.