Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czyż się rozśmiał.
— Aleś ty przecie u wojewodzinéj nie był? — rzekł. — O to wieczór mieliśmy! Powiadam ci, delicye! Naprzód kolacya książęca, Splendidissime, radziwiłłowska. Potem, mości dobrodzieju, fraucymer nam dali do tańców, dziewczęta jak róże... chichotki, wesołe... ochocze... raj! mówię ci.
— I za ten raj będziecie w piekle siedzieli! — odparł Iwanowski.
— Jakto?
— A jużci, bo go wam darmo nie dają. — Musicie zgubić biedną pułkownikowę.
— W któréj ty córce się kochasz.
— Tak jest — odparł Iwanowski.
— Sprawę ma kiepską — zawołał Czyż zagniewany.
— Po takiéj kolacyi! — dodał przybyły.
Deputat miał się już gniewać, gdy pan Jan obie ręce mu położył na ramionach i począł.
— Myśmy starzy od szkolnéj ławy przyjaciele, nie bundziucz się zemną... gadajmy po ludzku i po ludzku róbmy. Księżna się zawzięła na Borkowskich, starajmy się doprowadzić do zgody.
— Kogo? księżnę z temi paniami? — rozśmiał się Czyż — trafiłeś kulą w płot! Chyba księżnéj Barbary nie znasz...
— Nie o niéj myślę — przerwał Iwanowski — co ci się śni! Żywulta sprawa choćby najlepiéj stała, ludzie sumienie mają, ty sam nim dasz głos namyślić się musisz... Wygra... to niekoniec jesz-