Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czasu owego trybunału, jak zazwyczaj — można powiedzieć że niespano wcale. — Padł kto zmęczony wśród dnia, znalazłszy chwilę, zdrzemnął się, póki go przyjaciele gwałtem do nowéj biby nie pociągnęli. Skrył się czasem w jakiej dziurze i chrapnął, lecz z małemi wyjątkami, spać się kłaść nie było czasu.
Takie kolacyjki najczęściéj przeciągały się ku dniowi, a wychodzący z nich rozochoceni, najczęściéj zabierali się do któregoś z kolegów na poncz, na herbatę jakąś, na ogórki bodaj... — Wielu z młodzieży grywało już w karty, chociaż one jeszcze tak bardzo jak późniéj nie grasowały.
Iwanowski więc po północy wyszedłszy od Borkowskich, a pilno mając na sercu co mu panna powiedziała — mógł nie tracąc czasu — zajść gdzie na radę...
Miasteczko w spóźnionéj téj godzinie nad rankiem miało wielce dziwną fizyognomię. Po kościołach już się na jutrznię odzywały dzwonki, po chatach ubogich wstawały gospodynie i zapalały światło; w wielkiéj austeryi czeladź i ciury wszelkie piły, tańcując po ochrypłych skrzypkach, — we dworkach zajmowanych przez gości trybunalskich szumiało i gorzało.
Chłopki z okolicy ściągali się już na targ o mroku, pracowitym dzień się poczynał, próżniakom się nie skończył jeszcze.
Iwanowski spotykał prowadzonych pod ręce do domów tych którym gościnność nogi poodejmowa-