Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chociaż nie wstając, księżna powitała mecenasa nadzwyczaj uprzejmie, wesoło, wdzięcznie, na co on, w towarzystwie milczący, ledwie nic nie znaczącemi kilku, nieśmiałemi odpowiedział słowami.
Wziął go potém książę ku sobie, a ta rozmowa jeszcze mniéj się powiodła — bo oba interlokutorowie nie byli usposobieni do prowadzenia jéj. Turczynowicz nigdy sobą nie szafował w towarzystwie — siły oszczędzał na prawdziwą walkę.
Przybycie jego było sygnałem podawania kolacyjki, jak ją zwała skromnie księżna, a w istocie obfitéj wieczerzy.
Przeczucie księcia, który ku stołom rzucił okiem nieznacznie, sprawdziło się: — niesiono na drewnianych blatach obwiniętych w serwety, zimne olbrzymie szczupaki — książę się uśmiechnął w duchu. Wnet téż marszałkowi podawszy rękę do stołu księżna poprowadziła do niego, chociaż sama się ekskuzowała, że wieczerzy nie jada i asystować jéj nie będzie. Była to fikcya tylko i pia fraus gdyż gospodyni chciała przez to zupełną męzkiemu towarzystwu zostawić swobodę. Niespuściła go jednak z oka, i choć wróciła na chwilę do swojego stoliczka z panną Klecką — obrachowawszy chwilę gdy kieliszki skutkować zaczną, powstała dla odbycia peregrynacyi około biesiadujących.
Tu się dopiero okazała cała gospodyni umiejętność zażywania ludzi. Wojewodzina szła powoli, wybierała swe ofiary, zbliżała się do nich, i do