Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi gdybym jéj odebrała tak wiernego przyjaciela. Dość mi na tém będzie, gdy acan dobrodziéj wrogom naszym przestaniesz być pomocą.
— Przysiądzem na to gotowy! — zawołał Wierzejko z zapałem. — Świadkowie są... niech sobie Radziwiłłowie rady dają jako chcą, przeciw pani sukursu im nie dam. Jakom żyw!
To mówiąc z galanteryą wielką posunął się do rączki, którą mu dobrotliwie wyciągnięto, złożył na niéj głośny całus, czapkę do góry podniósł i zawołał wesoło do Leńkiewicza.
— Panie deputacie, świadkiem byłeś cudu!! Veni, vidi, vici może powiedziéć ta dama — a ja odchodzę z życzeniem, aby po sprawie z Żywultem toż powtórzyć mogła.
I z impetem wielkim wyniósł się za drzwi, wołając za sobą Olechnę, który z szablą w kącie przycupnąwszy, już był krztynę sobie usnął.




Ludno było w miasteczku czasu trybunału, ale we dworze wojewodzińskim drzwi się nie zamykały, Brunak nie miał spoczynku. Stół w jednéj z sal od rana do wieczora był zastawiony, a kucharze mięsiwa i rosołów nastarczyć nie mogli. Nie licząc obiadów i wieczerzy obsadzonych tak, że we dwóch salach ław i krzeseł dla gości brakło, śniadania poczynały się o ósméj, a w nocy musiano dawać podkurek, gdy się goście zasiedzieli.
Księżnie jéjmości, oprócz marszałka Brunaka