Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kłe powtarzała, deputat wskazał jéj w mroku stojącego u pieca delinkwenta.
— Pułkownikowo dobrodziejko — zawołał — mnie ni prosić ni konwinkować nie macie potrzeby... ale o to jeden jest z tych, co przeciwko wam forytują i podburzają z rozkazu księżnéj, do niego się obróćcie.
Zdumiona i strwożona Borkowska podniosła oczy, a panna Tekla śmiało zmierzywszy Wierzejkę, matkę wyprzedzając podeszła ku niemu. Srebrzystym swym głoskiem, wlepiając w niego oczy czarne, poczęła.
— Możeż to być, abyś acan dobrodziej przeciw biednym a oprymowanym chciał być narzędziem? Nie mogę uwierzyć temu, a jeśli prośba moja miéć u niego jaki walor może...
Wierzejko potęgą tego czarodziejskiego wzroku złamany, postradał całą swą butę i śmiałość — stał się powolnym jak baranek.
— Panno pułkownikówno dobrodziejko! — wykrzyknął — peccavi! biję się w piersi! ale jeślim zgrzeszył to nieświadomością, bom jako żyw panny pułkownikównéj nie oglądał... a oto dziś gdy mam szczęście widziéć cudo kreacyi najpiękniejsze, padam przed niem na kolana i sługą jego się być ofiaruję.
Pułkownikówna na to oświadczenie tak raptusowe, głośnym, wesołym śmiechem odpowiedziała.
— Księżna Barbara — rzekła — która i tak wiele ma zawziętości przeciwko nam, nie darowałaby