Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i panny Kleckiéj, niby to miał być pomocą sam książę małżonek. Lecz, prawdę rzekłszy, oprócz tego że jadł, słuchał, śmiał się i czasem bryznął tłustem słowem, bo rubaszny był — nie wiele go tam czuć i słychać było. Pięknego wzrostu, tuszy okazałéj, łagodny, leniwy, książę zdawał wszystko na żonę, a sam już tylko sobie żył — i pragnął spokoju. Więc gdy był wezwany i dla reprezentacyi potrzebny, zjeżdżał, ubierał się jak najwygodniéj, przychodził do gości i lekcyę, jakiéj go nauczono, recytował posłuszny... Z założonemi w tył rękami, albo z wsuniętemi w kieszenie, przesuwał się od jednéj gromadki gości do drugiéj, — wyzywał opowiadania, których słuchać lubił, zwłaszcza gdy wesołe były, usta mu się dobrodusznie otwierały... i stał, stał póki śmiech żywszy zkądinąd pochodzący tam go nie pociągnął.
Funkcyą którą książe spełniał bardzo sumiennie i z zupełnem oddaniem się jéj, było jedzenie. Jadł jak nikt, z przejęciem się ważnością tego czynu, z oderwaniem się od świata, ręce szeroko rozłożywszy, pochylony nad talerzem, głuchy i ślepy na to co go otaczało, nierachujący się już z najdostojniejszemi gośćmi. Mówić do niego gdy jadł było próżno — chcieć go oderwać od obowiązku niepodobna. Skończywszy dopiero powracał do świata i ludzi, uśmiechając się błogo. Pił książę wojewoda dzielnie — lecz napój dla niego był tylko pomocniczym i podrzędnym. — Wody nie ty-