Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czerwienionem, w ręku niosąc papierów garść, które do góry podnosił.
Zobaczywszy Leńkiewicza — wołać do niego poczęto.
— Coż to waść o honor trybunału nie dbały, żeś zaproszeniu horodniczego zadość nie uczynił?
— Albo co? — spytał chłodno Leńkiewicz.
Tu Konopka innym nakazując milczenie, bo gwar panował okrutny, zwrócił się do mozyrskiego deputata i zawołał.
— Na respekcie należnym prawu i tym co je domierzają, stoi bezpieczeństwo i zdrowie rzeczypospolitéj. Dziś już doszło do tego, że ani prawo ani kapłani jego poszanowani nie są. Zatem przykład dać trzeba...
Za nim Czyż i cały tłum, wołać zaczął na całe gardło.
Sine ulla remissione, sine misericordia! Ukarać... ukarać.
— Ale cóż i kogo? — zapytał Leńkiewicz.
— Słuchajże, kiedyś z nami nie raczył być — krzyknął Konopka — mimo indygnacyi trzeba odczytać, jak tu się w listach swych poufnych do kochanka wyraża o trybunale naszym i o nas panna Borkowska.
— Iwanowski po śmierci brata, w Wyżynce listy te znalazł, są cheroglifami własnemi panny. Oto jak się wyraża z powodu sprawy z Żywultami!
Tu Konopka chciał czytać, ale po śniadaniu