Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zasiadł więc od rana w kancelaryi, z któréj okien widać było mieszkanie naprzeciwko najęte przez Iwanowskiego. Mógł ztąd najwygodniej wszelkie czynić postrzeżenia.
Deputaci wszyscy, po jednemu i gromadkami ściągnęli się do gospody, której okna dla dnia ciepłego stały otworem.
Widział Leńkiewicz jak się natłoczyło ludzi różnych i — jak naprzód od solemnizowania poczęto. Wkrótce téż wrzawa się tam wzięła wielka, ożywiło jak w ulu i przez okna widać było coraz namiętniéj poruszających się, rękami szeroko rozmachowujących, a perorujących deputatów.
Mógł rozpoznać, iż gospodarz czemś musiał gości swych roznamiętnić i pogniewać, nie na siebie, bo mu honory robiono — ale przeciw komuś.
Tymczasem widać w interesie było horodniczego oliwy dolać do ognia — i zamiast niéj wina jak oliwa czystego i tłustego dolewał. Rosły krzyki i wołania, przedłużała się biesiada, aż gdy godzina sądów wybiła, nie dobrze się na nogach już trzymający deputaci, wytaczać się zaczęli ku Ratuszowi.
Jakby na dany znak za jednym, wyroili się wszyscy, tłumnie a z butą ogromną i hałasem spiesząc do izby ustępowéj, w któréj Leńkiewicz ich za stołem czekał.
Otwarły się drzwi z łoskotem i cała gromada wtoczyła. Naprzedzie szedł Konopka z licem za-