Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił i słuchającą go z roztargnieniem księżnę obserwował, iż zamiast mu okazać należne współczucie — zachmurzyła się i odwróciła od niego.
Skończył jednak — a księżna wojewodzina po pauzie pewnéj odezwała się.
— Znam ci ja tę sprawę, znam. Niemasz co asindziéj opowiadać. Nieboszczyk był po zaręczynach i miał się z nią żenić. Zapis, słyszę, prawomocny...
— Jakto! — wykrzyknął horodniczy chwytając za papiery.
— Nie gorączkuj że się — przerwała wojewodzina — ja to wszystko wiem. Panna biedna, sierota... Dziś mi szczerze żal żem temu niewdzięcznikowi Żywultowi podała rękę, a za nic w świecie pozycyi téj nieszczęśliwéj osoby, pogorszyć jeszcze bym niechciała. Nie rachuj asindziej na mnie!
Horodniczy osłupiał, ręce załamał, potok wyrazów najdobitniejszych popłynął z ust jego, lecz księżna z najzimniejszą krwią patrząc w okno słuchała nieporuszona. Niekiedy tylko ramionami poruszała.
— Asindziej bardzo źle za życia byłeś z bratem — rzekła — to wszystkim wiadomo. Ludzie powiadają żeś go, zajechawszy majętność, nawet pogrzebać niechciał.
— Kalumnie, mościa księżno...
— Proboszcz mi sam opowiadał.
— Wróg mój! chciwiec! rapax! Nieprzyjaciele niewinnego mnie czernią aby zgubili...