Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mów zdrowa! drugaby się połową jéj kontentowała. Jeszcze ci dosyć spojrzéć aby oczarować, a ci mężczyźni — im się każdemu zdaje, że Adonis. I takiemu Leńkiewiczowi czułe oczy robić!!
Rozśmiała się pułkownikówna.
— Brzydki jest, ani słowa, no ale człeczysko dobre...
— Niema to nic jedno do drugiego — przerwała pisarzowa — zyz, proszę cię, to dosyć — a do tego ospowaty...
— Zyz nie bardzo znaczny...
Narzekaniem na głupotę mężczyzn się skończyło.
Horodniczy tymczasem coraz zajadlej chodził około processu. Zapis nieboszczyka Iwanowskiego był tak prawomocnym, że gdy zastraszyć nie potrafił, a sprawa poszła do sądów, wygrać ją było prawie niepodobieństwem.
Wściekał się horodniczy i na pannę co mógł wymyślał, rzucając na nią najohydniejsze potwarze. Z tych część jakaś przyległa do biednéj obżałowanéj, reszta jako przesadzona nie wiele jéj szkodziła. Zawsze jednak przykrem było słyszéć te ohydne plotki, i oskarżenia które horodniczy wymyślał.
Parę razy przez litość nad bezbronną niewiastą, ujęli się za nią przyjaciele ojca, naraził się pieniacz na nieprzyjemne starcia, ale to go nie powstrzymało.
Sprawa w niższych instancyach nie rozstrzy-