Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przy czem tak płaczliwie jakoś odezwał się, tak razem ogniście, a z oczów mu małych strzeliło wejrzenie tak przenikające, iż panna Tekla o mało szkatułki na nogi sobie nie upuściła.
Leńkiewicz w żaden sposób przyjąć jéj niechcąc, wysunął się, lecz pułkownikówna po odejściu jego postawiwszy dar wzgardzony wpadła w zły bardzo humor.
— Wystaw sobie, moja droga — odezwała się rozpaczliwie prawie do pisarzowéj, która nadeszła w tej chwili — nieprzyjął!
Pisarzowa mocno pokręciła głową.
— Cóż ty na to? bo, proszę cię, nie był to dar przecie tak lichy...
— No, ja ci powiem, bo już tu niema co skrywać — rzekła kuzynka. — Ja go obserwuję, ja go spenetrowałam, jemu co innego w głowie.
Panna Tekla gniewnie się zarumieniła.
— A już co to, niech sobie wyperswaduje — śmieszny! z tego nic być nie może.
— Ja téż nie powiadam, żeby coś być miało, lecz że uroił sobie, to jawna rzecz...
— Takim sposobem — odparła żywo panna Tekla — ja go już nawet o radę prosić nie będę mogła.
— Jak uważasz! — rzekła pisarzowa. — Ty, moje serce z tą twoją pięknością, bardzo ostrożną być musisz.
Teklunia westchnęła.
— Gdzie już dziś ta piękność moja — rzekła cicho — łzy ją zmyły, ani śladu.